Przypominam sobie, jak o w domach rodzicielskich zawrzało rozgoryczeniem na wiadomość o rozporządzeniu pruskim, że w szkołach katolickich należy udzielać w trzech klasach najwyższych nauki religii w języku niemieckim. Przebąkiwano o tym dość długo, aż gdy rozporządzenie weszło w życie, rozpoczął się wielki ruch społeczny.
Pruskie kuratorium szkolne, przewidując, że dzieci polskie nie kupiłyby książek z wykładem religii w języku niemieckim, rozdało bezpłatnie katechizmy i historię św. Rodzice już przedtem zadecydowali, że gdy to nastąpi, zakażą dzieciom uczyć się religii w języku niemieckim, czyli urządzą strajk szkolny.
Rozporządzenie nie było zastosowane we wszystkich miastach równocześnie, bo już przedtem słyszeliśmy o strajku szkolnym i o katowaniu dzieci polskich we Wrześni. To podniosło ducha i zapał!. Strajkiem w Gostyniu kierował p. Józef Woziwodzki. Jego energia, zapał i zrozumienie ważności sprawy udzieliły się rodzicom i dzieciom. Pomagał mu w tym p. Franciszek Konieczny (obecnie zamieszkały w Pleszewie). Wiem, że na tych dwóch obywateli zwrócone były oczy nas wszystkich strajkujących. Jak strajk rozpocząć i przeprowadzić, odebraliśmy – kilku chłopców zaufanych – instrukcje w domu i z ust p. Józefa Woziwodzkiego. Instrukcja polegała na tym, że wyznaczonego dnia przy rozpoczęciu nauki, gdy nauczyciel wejdzie do klasy, wszystkie dzieci polskie wstaną, podejdą do katedry i złożą tam książki z wykładem religii w języku niemieckim. Tak się też stało! Gdy nauczyciel wszedł do klasy, powstał szum i trzy stosy książek ułożyliśmy na katedrze. Od tej chwili rozpoczęły się szykany i prześladowania nasz wszystkich przez nauczycieli i władze szkolne. Słabsi uginali się pod naporem kar cielesnych, aresztów i różnych odgrażań, natomiast my odporniejsi wytrwaliśmy do końca. Strajk trwał przeszło pół roku. Uczęszczałem wówczas do klasy III (obecnie V-ej). Byliśmy umieszczeni w szczycie budynku od strony fary. Gospodarzem klasy był nauczyciel Polak, p. Spychałowicz, a nauki religii udzielał nam nauczyciel – hakatysta Schilla. Przedmiotem szykan i kar było nas trzech: Józef Kaniewski (obecnie w Paryżu), Wacław Kramer (obecnie w Toruniu) i ja. Każda lekcja religii rozpoczynała się stale w ten sposób, że nauczyciel Schilla, wchodząc do klasy krzyczał: „Hejnowicz, hast du was gelern?” – „Nein”. – „Warum nich?” – „Mutter lässt mich nicht” – „Raus!” – „Kramer, hast du was gelern?” – „Nein” – „Warum nich?” – „Vater lässt mich nicht!? – „Raus!”. I wtenczas bił nas trzciną po rękach, plecach, głowie. Ustawiał nas twarzą tuż przy tablicy, która wisiała na ścianie. Raz po raz, przechodząc, uderzał nas pięścią w kark tak, że czoła rozbijaliśmy o tablicę. Pamiętam jeszcze, że raz zostałem tak silnie uderzony pięścią z twardym pierścionkiem przez nauczyciela Schillę w głowę że ogłuchłem i z przerażenia uciekłem z klasy do domu. Były to katusze wołające o pomstę do nieba! Oprócz kar cielesny zadawano nam kary pisemne do domu, jak np. napisanie 400 lub 600 razy „Du sollst in der Schule Religion lernen”. Po skończonej nauce odsiadywaliśmy codziennie jeszcze areszt. Zbierano nas ze wszystkich trzech klas razem i codziennie dyżurował inny nauczyciel. Kierownikiem szkoły był p. Adam Schmidt – umiarkowany i wyrozumiały. Natomiast zaciekłością pruską uwiecznili się wyżej wspomniany nauczyciel Schilla i nauczycielka Grabsch.
Jednakże wszystkie udręki i szykany nie złamały nas a duchu, ale przeciwnie utrwaliły charaktery, zahartowały wolę – by przez całe życie służyć Ojczyźnie.