Od tamtych dni minęło wiele lat. Wojenna burza szczególnie dała się odczuć w byłym powiecie gostyńskim pod koniec stycznia 1945 roku. W tym czasie osiedleńcza ludność niemiecka z niepokojem przyjmowała wiadomości frontowe z gazety i radia. Widać było ich niepokój i przygnębienie. A Polacy z radością powtarzali sobie wieści, jakie nadchodziły z terenów walki – jak to Niemcy ponoszą kolejne klęski i jakie to już miasta i rejony Polski zostały oswobodzone.
W połowie stycznia wychodziliśmy wieczorami z domów, żeby obserwować łuny na wschodzie i słyszeć dalekie odgłosy detonacji walk z okolic Warszawy, Łodzi, a później Kalisza czy Ostrowa!
Od 18 stycznia zaczęły się pojawiać na drogach pierwsze wozy z uchodźcami niemieckimi. Najpierw pojedyncze, później całe tabory. Przypominało nam to początek września 1939 roku, kiedy to na wozach drabiniastych uciekaliśmy donikąd…
Tymczasem liczne rzędy furmanek z małymi dziećmi i starcami w tej strasznej zimie 1945 roku, dniem i nocą zdążyły na zachód. Przed ucieczką, rodziny niemieckie zabezpieczały się w żywność, zabierając też z sobą inny dobytek zrabowany w Polsce. Rozpoczęła się rzeź drobiu, trzody chlewnej; wypiek chleba – przygotowywano się do dalekiej podróży. Dobierano najlepsze konie, wozy i najposłuszniejszych parobków polskich, jako woźniców. Co butniejsi Niemcy, przed wyjazdem ostrzegali pozostałą służbę, żeby pozostali na miejscu, pracowali, pilnowali gospodarstw. Bo oni wrócą za kilka dni…
W następnych dniach ukazały się na drogach pierwsze grupki żołnierzy niemieckich, a po pewnym czasie całe oddziały cofającej się armii, szukającej odpoczynku, wyżywienia, noclegu, a nieraz odzieży cywilnej. Często zmuszali (pod groźbą śmierci) nasze matki do przygotowania posiłków.
My młodzi, siedzieliśmy w tym czasie w domu. Chuchaliśmy w zamarznięte szyby i przyglądaliśmy się temu, co działo się na drodze, ciesząc się, że nadchodzą dni wolności, choć strach nas przenikał, kiedy dochodziły do nas wieści od uciekinierów, że cofające się oddziały niemieckie będą po drodze wszystko niszczyć, wysadzać w powietrze i palić – w myśl zapowiedzi Josepha Goebbelsa, że po wycofaniu się wojsk niemieckich ma pozostać tylko niebo i ziemia…
Zamarznięta ziemia dudniła od przejeżdżających czołgów, wozów pancernych, samochodów. Spotkać można było uciekających konno, na rowerach czy pieszo żołnierzy, drogami lub na przełaj, nie raz prawie boso. W tym chaosie pędzono grupy wynędzniałych jeńców radzieckich i polskich.
Przy drogach i w rowach można było napotkać rozbite wozy, porozrzucane przedmioty, czasem zamarznięte zwłoki ludzkie. Obrazy te wywoływały zgrozę i odruch litości. Zaczął się kolejny taniec śmierci na naszej gostyńskiej ziemi.
W nocy z 21 na 22 stycznia 1945 roku nastąpił w Gostyniu wybuch gmachu Gimnazjum. Z oddali słychać huk tych różnych eksplozji, a widok błyskających w ciemności pocisków i zaczerwienione niebo pożarów – budziło przerażenie.
Resztki regularnych wojsk niemieckich, jak i oddziały pomocnicze Volkssturmu, przygotowywały się do ostatniej obrony w różnych miejscach powiatu.
W wyzwoleniu ziemi gostyńskiej brały udział wojska radzieckie, nacierające z różnych kierunków: od strony powiatu krotoszyńskiego przez Smolice, Pępowo w kierunku Krobi, od Poznania przez Kunowo w kierunku Gostynia, z kierunku Jarocina przez Borek, Piaski do Gostynia i dalej w stronę Leszna.
W pierwszym natarciu, 26 stycznia, w rejonie Smolic i Pępowa brały udział czołgi, tanki wspierane przez lotnictwo. W walce tej poległo 23 żołnierzy radzieckich i kilkudziesięciu Niemców.
27 stycznia oddział I Frontu Ukraińskiego natknął się u wrót Gostynia na nieprzewidzianą bardzo silną niemiecką zasadzką ogniową. W czasie jej likwidacji zginęło 12 żołnierzy radzieckich, a 62 było rannych.
W walkach i potyczkach, które miały miejsce na terenie naszego byłego powiatu w dniach 26-28 stycznia 1945 r. poległo 119 żołnierzy Armii Czerwonej (w tym dwie kobiety) oraz kilkudziesięciu Niemców (brak dokładnych danych).
Oto nastał dla nas pamiętny dzień 27 stycznia 1945 roku. Dzień śnieżny i mroźny, (temperatura dochodziła do minus 25 stopni C), ale radosny. Była to sobota. Przez cały czas, do późnej nocy, staliśmy przy trakcie, którym przejeżdżały i przechodziły pierwsze oddziały Armii Radzieckiej, witane okrzykami: „Niech żyją!”… Na domach pojawiły się po raz pierwszy po wojnie flagi biało-czerwone.
Wraz z nastaniem tak oczekiwanej wolności skończył się dla nas koszmar okupacji, która pozostawiła po sobie wielką żałobę smutek.