Miejscowość którą wspominam leżała na trasie Gostyń-Krobia. Należała ona do majątku wsi Krajewice. Był to mały folwarczek, w którym zamieszkiwały 3 rodziny, które pracowały w majątku Krajewice. Miejscowość ta nazwała Róża. Była to bardzo mała miejscowość, obecnie już nieistniejąca i może nie znana młodemu pokoleniu. W czasie okupacji mieszkały tu 3 rodziny, a mianowicie Skowronki, Torze i Jakubowscy.
W 1945 roku trasa Gostyń-Krobia, gdy front zbliżał się coraz bardziej, była bardzo ruchliwa, przemierzały po niej wojska niemieckie i cywilni uchodźcy. Styczeń 1945 roku był bardzo mroźny i śnieżny. Tabory uchodźców niemieckich i kolumny wojsk jechały w stronę Krobi i dalej Rawicza, by szybciej uiść przed Rosjanami. Ja, jako młody chłopak zapamiętałem, jak 16 stycznia 1945 roku, w godzinach wieczornych zrobiło się na trasie Gostyń-Krobia-Rawicz dość spokojnie, kolumny wojsk niemieckich, jak i tabory cywilne przestały jechać w kierunku Rawicza. Z 16 na 17 stycznia noc była spokojna, mroźna i widna, bo świecił mocno księżyc. Ojciec był zaniepokojony tą ciszą nocną, raz po raz zrywał się z łóżka i spoglądał w okno. Około godziny 4.30 zaniepokojony wpatrywał się w okno od strony południowej i zauważył jak z kierunku Krobi jedzie coś ciężkiego bez świateł w naszym kierunku. Ojcu widziało się to podejrzane. Ciężki warkot silników zbudził matkę i całe rodzeństwo. Nie zdążyliśmy się ubrać, gdy nastąpiło ostre stukanie do drzwi. Ojciec otworzył, a w drzwiach stali żołnierze radzieccy z bronią w ręku pytając: „kto tu zamieszkuje Polacy czy Niemcy?” Ojciec odpowiedział: Polacy, po tej odpowiedzi, że Polacy weszło trzech żołnierzy rozłożyli mapy i pytali się jak daleko do Gostynia i zapytali: „czy są tam Niemcy i jaka siła”. Ojciec odpowiedział ze jest dużo Niemców i bardzo uzbrojeni, matce w tym czasie kazali uszykować coś ciepłego do picia. Ale matka nie zdążyła tego uczynić, bo w pośpiechu weszło dwóch kolejnych żołnierzy radzieckich i zawołali swoich kolegów, że mają iść bo maszyny jadą. Ojciec wyskoczył za nimi i zobaczył, że z kierunku Podrzecza nadciąga duża kolumna wojsk niemieckich.
Patrol radziecki, a było ich trzy pancerne wozy, w pośpiechu ustawił się pod oknem naszego mieszkania i a my w strachu czekaliśmy co się teraz stanie. Niemiecka kolumna jechała dość pewnie, nie licząc, że tu mogą znajdować się wojska armii radzieckiej. Patrol radziecki podpuścił całą kolumnę niemiecką pod swoje lufy wozów bojowych. A była to kolumna niemiecka składająca się z wozów opancerzonych, jak i pojazdów ciężarowych. Padły pierwsze strzały z radzieckich dział wozów bojowych i ciężkich karabinów maszynowych. Zaczęło się piekło na ziemi. Z dachów posypała się dachówka, z okien szyby, firany ze ścian, obrazy, spadło wszystko, co wisiało. Myśmy w pośpiechu z całym rodzeństwem uciekli do piwnicy, która znajdowała się pod mieszkaniem, sąsiedzi uczynili to samo. Z piwnicy okienkiem widać było duży pożar kolumny niemieckiej. Paliły się samochody i sprzęt wojskowy. Nasze mieszkania, choć rozsypywały się od wstrząsów armatnich, to jednak nie zapaliły się. Niemcy byli tak zaskoczeni, że nie oddali żadnego strzało. Po godzinnej operacji, gdy ustały strzały, okazało się że trzy wozy bojowe wojska radzieckiego zniszczyły całą kolumnę wojsk niemieckich.
Wyglądało to fatalnie i niesamowicie. Paliła się cała kolumna, następowały wybuchy z palących się samochodów. Leżało kilka trupów porozrzucanych i popalonych wokół kolumny. Po całej operacji żołnierze radzieccy powyciągali i zabrali ze sobą ocalały sprzęt niemiecki, który znajdował się z tyłu kolumny. W tym czasie znaleźli jeszcze rannych niemieckich żołnierzy. Zastrzelili ich. Gdy kolumna radziecka przygotowywała się do odjazdu w kierunku Krobi, kilku żołnierzy niemieckich, od strony Krajewic, zaczęło ostrzeliwać patrol radziecki. Gdy zobaczyli to żołnierze radzieccy, otworzyli ogień z karabinów maszynowych i zaczęła się znowu strzelanina. Niemcy chcieli zrobić odwet, ale nie uszli daleko, zostali wystrzelani. Kilku żołnierzy niemieckich schroniło się za grube drzewo jesionu i ciągle ostrzeliwali ruskich. Żołnierze radzieccy nie mogli ich sięgnąć z karabinów maszynowych, więc wycelowali z armaty prosto w drzewo, za które schronili się Niemcy. Wybuch rozrzucił ciała zabitych.
Po wycofaniu się patrolu radzieckiego w kierunku Krobi, zaczęła się zbliżać z kierunku lasu duża grupa wojska niemieckiego, ubrana w białe kombinezony. Wcześniej schronili się w lesie podczas ataku patrolu radzieckiego. Niemcy ostrożnie podchodzili pod nasze zabudowania. Każdy z nas widział już przed sobą śmierć, że zrobią odwet i rozstrzelają nas. Wśród naszych rodziców zapanowała niepewność naszego życia, ale to się nie stało. Niemcy weszli na podwórze i zaczęli wypytywać się, co to było za wojsko. Ojciec umiał dobrze po niemiecku i mówi że nie wie co to za wojsko było. Niemcy zaczęli szeptać że ruscy i wycofali się w kierunku Gostynia. Nasze mieszkania były zupełnie zniszczone. Nie mieliśmy szans pozostania, ojciec i sąsiedzi zabezpieczyli okna oraz drzwi deskami przed złodziejami, ale to nic nie poskutkowało bo z mieszkań zostało później wszystko rozkradzione. I tak stracili swój dobytek rodzice. Ojciec, matka i starsze rodzeństwo zabrali rzeczy codziennego użytku na sanki ręczne i poszliśmy do wsi Krajewice, szukać dachu nad głową. Zakwaterowano nas w tzw. oficynie.
W godzinach popołudniowych ściągnęło do Krajewic bardzo dużo wojska niemieckiego. Obstawili całą wieś czołgami typu tygrys i artylerią. Tu chcieli powstrzymać i stawić opór wojskom radzieckim, nadciągającym z kierunku wschodniego. Niemcy stacjonowali we wsi kilka dni. 27 stycznia 1945 roku, gdy usłyszeli wybuchy artyleryjskie – wojska radzieckie posuwały się od strony Pępowa i Siedlca – oddziały niemieckie w pośpiechu opuściły wieś, udając się w kierunku zachodnim. Od tego czasu wojska niemieckiego widać nie było. Wieś była wolna. Niemcy, którzy polegli w potyczce z wojskiem radzieckim zostali pogrzebani w okopie wojennym. Parę lat temu zostali ekshumowani, szczątki zabrano do Poznania i tam zostali pochowani.
Wspomnę jeszcze o miejscowości Róża, była to miejscowość koło obecnej stacji paliw w Krajewicach. Tu się urodziłem, wychowywałem i mieszkałem do roku 1945. Moi rodzice pracowali w majątku Krajewice. Podczas wybuchu II wojny światowej, w roku 1939, ktoś w majątku rzucił hasło żeby uciekać, że jest wojna. Było bardzo duże zamieszanie wśród rodzin pracujących w majątku. Przygotowali wozy i konie, każda rodzina dostała wóz z końmi, to co najważniejsze miały rodziny załadowali na wozy i uciekli przed wojną i Niemcami. Jechaliśmy całym taborem w kierunku Warszawy, pędząc ze sobą stado krów. Tułaczka trwała przeszło dwa tygodnie. Jadąc w kierunku Warszawy, napotykaliśmy stale na pożary stogów ze zbożem. Podpalili je Polacy, żeby nie dostało się w ręce Niemców. Tak dojechaliśmy aż pod Kutno. Ludzie byli źle informowani, jechaliśmy w miejsca walk wojsk niemieckich i polskich. Pewnego dnia staliśmy na noclegu w jakimś majątku (nie pamiętam nazwy), nadleciały niemieckie samoloty i zostaliśmy ostrzelani z broni pokładowej. Zrzucono bombę, która uderzyła w szczyt jednego budynku, na szczęście nikt nie został zabity lub ranny. Spod Kutna wracaliśmy całym taborem i krowami z powrotem.
Było to bardzo utrudnione. Panował duży ruch na drogach wojsk, powysadzane były mosty, paliły się stogi. Po drodze były rewizje robione przez wojska niemieckie. Po kilku dniach dojechaliśmy z powrotem do Gostynia. Jadąc w kierunku Krajewic, zastaliśmy wysadzony most na rzece Kani. Już widzieliśmy swoją miejscowość Róża, ale nie było mostu. Wracając w kierunku Gostynia zostaliśmy więc skierowani na prowizoryczny most dojazdowy do łąk w kierunku Podrzecza i tak dostaliśmy się do swoich domów. W czasie tułaczki pozostawiony w domu majątek został rozkradziony. Wyniesiono drzewo, węgiel i cały skromny dorobek rodziców, począwszy od noży, łyżek i talerzy. Dorobek rodziców musiał zacząć się od nowa, my się tułali po Polsce, a pozostali na miejscu rozkradali pozostawiony majątek. Ojciec mój był kołodziejem w majątku, miał dość dobrze wyposażony warsztat kołodziejski, jak na te czasy. Warsztat został także okradziony. Dopiero po zakończeniu II wojny światowej narzędzia zaczęły się powoli odnajdywać.
Życie w czasie okupacji niemieckiej nie było łatwe. Brat mój Stefan, jako młody chłopak, pracował u Niemca w Krajewicach. Ja z bratem chodziłem tam czasami i pasłem krowy jako młody chłopak. Cieszyłem się, jak gospodyni niemiecka dała kromkę chleba z marmoladą. W czasie okupacji majątkiem zarządzał Niemiec nazywał się Rauhut. Był to człowiek bardzo agresywny, który bił polskich pracowników aż do zalania się krwią. Jako młody chłopak dostałem od niego parę razy. Pierwszy raz za wyrwanie marchewki. Przy Róży pole było obsiane pastewną marchwią i tam wyrwałem marchew do zjedzenia. Rauhut jechał w tym czasie do Gostynia bryczką, którą powoził Banaszak, jako jego kucier. Zauważył, jak trzymałem marchew w ręce. Rauhut pogroził mi. Ja już wiedziałem co mnie będzie czekać. Po południu zauważyłem, że jedzie z kierunku Krajewic na koniu. Wiedziałem, że będzie mnie szukał. Ze strachu zamknąłem się w drewnianej szopie, drzwi zamknąłem na zasuwkę ale wiedząc, że jest to człowiek silny, stanąłem z boku przy drzwiach. Rauhut wyrwał drzwi z zasuwką. Chciałem uciec, ale złapał mnie za rękę. Okręcił mnie parę razy i dostałem rajpajczem. Jak mnie puścił ze strachu uciekłem za stodołę. Wieczorem nie mogli mnie rodzice znaleźć. Mało tego, że mnie zbił pojechał do ojca do warsztatu i tam ojciec jeszcze oberwał.
Starsza moja siostra, jako młodociana, pracowała w majątku. Pewnego dnia niosłem śniadanie siostrze na pole, a pracowały koło osady Leciejewo. Wracając drogą z Leciejewa, nie tylko sam, bo wracali jeszcze moi rówieśnicy, nad drogą były drzewa owocowe, idąc podnieśliśmy kilka jabłek, które pospadały (robaczywki), Rauhut, jadąc do lasu w kierunku Leciejewa to zauważył. Przeczuwaliśmy, co będzie. Gdy podjechał do nas kazał woźnicy się zatrzymać. Wziął od niego bat i wyskoczył z pojazdu i tym batem nas po gołych nogach bił. Leciał za nami aż do samego lasu. Myśmy jako młodzież wpadli w las, on już za nami dalej nie leciał.
Najbardziej zniemczone były wioski Krajewice i Wymysłowo. W tych wioskach było bardzo dużo młodzieży niemieckiej, należeli oni do swojej organizacji tzw. Hitlerjugend. W każdą niedzielę młodzież niemiecka miała zbiórki w Gostyniu, tam wpajali im nienawiść do Polaków. Pewnej niedzieli wracała z miasta horda niemiecka na rowerach i zobaczyła nas, pięciu młodych z Róży, jak szliśmy polną drogą z łąki. Nie zdążyliśmy dojść do swoich domów. Młodzież niemiecka rzuciła swoje rowery i tak nas zbili, skopali do nieprzytomności. Na szczęście zobaczyli to nasi rodzice i ruszyli na pomoc. Niemcy pobrali rowery i uciekli.
Spisano w Krajewicach, w roku 2011.