Urodziłemsię w św. Feliksa 30 maja 1903 roku, a na św. Antoniego tj. 13 czerwca 1903 roku zostałem ochrzczony w Pępowie i dano mi imię Antoni. Jestem synem Kazimierza Rupocińskiego, który był synem Marcina, a ten ostatni synem Franciszka, który uwłaszczył się na gospodarstwie rolnym w Gębicach pod numerem 18.
Matka Katarzyna z rodu Pośpiechów, czyli mężatką Bartłomieja [prawdopodobnie – J.P.] z gościńca w Gębicach przed uwłaszczeniem, a po uwłaszczeniu otrzymał gospodarstwo rolne o obszarze 9 hektarach na dzielnicy Olendrach pod numerem 20. Tam wżenił się mój ojciec i tam się urodziłem jako dziewiąte dziecko rodziny w starej chacie z czasów uwłaszczenia.
Chata ta, jak opowiadali rodzice, składała się z dwóch izb z kominkami i kuchni z chlebowym piecem i kominkiem, który czasem odgrywał [ winno być - używany był - przyp. J.P.] wędzarnię. Urządzenie te były zrobione z cegły palonej, zaś ściany budynku były ze strychulca i wylepione gliną. I tak samo były budowane inne budynki jak obora o rozmiarze 5 x 12 metrów oraz stodoła o rozmiarze 6 x 12 metrów. Organizacyjnie budynki były rozmieszczone w klamry, pokryte były wszystkie strzechą słomianą. Za mojego dzieciństwa zostały odbudowane, i to dom mieszkalny z cegły palonej o wymiarze 9 x 13 metrów o czterech izbach, kuchni i sieni oraz świniarnię z kuchnią gospodarczą i sklepem [piwnicą do przechowywania produktów rolnych – J.P.] o rozmiarze 6 x 10 metrów oraz obory, stajni i futerni 6 x 12 metrów. Stodoła po wyremontowaniu i przebudowaniu pochodzi jeszcze z czasów uwłaszczenia.
Umeblowanie izby składało się ze stołu, skrzyni, szafy i łóżek. W kuchni znajdował się stół, ławki i szafa oraz regałki.
Pępowianin ubierał się podobnie, jak w okolicy Krobi. Jadąc do kościoła ubierał się w wołoszkę z sukna czarnego, kamizelkę czarną, krótką, podpiętą pod szyją i leciutko wyłożoną krywką. A w czas zimowy pod wołoszkę wkładał jakę z sukna brązowego w kratkę, a w czasie mrozów zamiast wołoszki długi kożuch barani i długie buty ze skóry oraz czapkę baranią, a w lecie kapelusz czarny, okrągły.
Matka w lecie ubierała się w czepek przewiązany tzw. jedwabnicą tj. chusteczką jedwabną w kolorze zielonym albo niebieskim ze szlaczkiem. Spódnicę wzorzystą, bardzo długą, przyczepioną do stanika tzw. sznurówkę, na to wdziewała kabat. Zimowe ubranie składało się z halki watowanej lub flanelowej, wełnianej albo sukiennej, kabata sukiennego podszytego barankiem. Na głowie nosiła czepek okryty chustą wełnianą. Na rękach nosiła dużą chustę wełnianą. Ta chusta w razie pluchy służyła do okrycia oraz ochrony rąk. Buciki skórzane nosiła wysokie, sznurowane albo na guziołkach.
Ojciec obrządzał konie, które chował dwa lub parę i to klacz, od której przygotowywał źrebaki, które zaprzęgał w drugim roku. Tym zaprzęgiem uprawiał 9 hektarów własnej ziemi oraz 6 hektarów dzierżawionej z dworu Gębice. Pługa używał tzw. wrześniaka tj. pług bezkoleśniowy, żelazny czyli poszwajsowany, hurtowy. Brona była drewniana z żelaznymi bronikami, pięciokolcowa, ciągniona każda przez konia wystosowana ukosami. Kultywatora (brynów) używał żelaznego formy stójkowatej o średnich radliczkach. W roku 1913 zamienił te narzędzia na nowoczesne, koleśnicowe: i to pług koleśnicowy (firmy „Jak”) ze Słupska, dwuskibowiec (firma Wendski z Grudziądza) oraz kultywator sprężynowy z tejże firmy. Brony kupił nowoczesnej roboty ślusarza Tomaszewskiego z Krobi, jak to brona żelazna w trzech częściach o szerokości 2,50 metra.
Oprócz uprawy roli i obrządku bydła trudnił się jeszcze płóciennictwem (tkactwem), dopókąd przemysł pruski nie wyparł tej produkcji i ojcu nie przeszkodziła odbudowa osady. Siewnika używał od 1905 roku, a własny kupił w 1908 roku. Młocarnię kieratową używał od 1901 roku i kieratową sieczkarnię i w tym czasie kupił wialnię maszynową. Ojciec prowadził także 0,50 hektara sadu, był to ogród otoczony płotem drewnianym. Pomiędzy drzewami matka uprawiała warzywa potrzebne do wyżywienia rodziny. Między starymi drzewami na drugiej stronie zagrody była murawa na której wypasał się drób, gęsi, kaczki i kury. Nadmieniam, że ojciec te drzewka zaszczepił na dziczkach wykopanych na rowach polnych i w lesie.
Ojciec także opanowane miał kołodziejstwo i własnoręcznie bardzo dobrze zrobił podwozie do wozu, brony, i wszystkie oprawy narzędzi i radło oraz włókę, która w roku 1900 była bardzo modnym narzędziem. W roku 1910 własnoręcznie przy pomocy mojego najstarszego brata i swoich przyjaciół wydrenował grunty uprawne, co bardzo sowicie się opłaciło i jak mówią statystyki w roku 1913 była w naszym powiecie największa ze wszystkich lat produkcja zbóż.
W zimowych wieczorach i podczas słoty trudnił się reperacją obuwia, której to sztuki się nauczył od swego brata, który był szewcem i krawiectwo znał, bo ponad rok był za pomocnika przy krawcu w wojsku do naprawy umundurowania.
Matka obrządzała świniarnię i drób, a także gotowała jedzenie oraz wyrabiała sery i masło. W wolnych chwilach trudniła się szyciem odzieży i bielizny dzieci oraz prała i wypiekała chleb z mąki wiatrakowej, którą mielił ojca szwagier Krzyżoszczak Franciszek w Magdalenkach. Jesienią smażyła matka powidła, których nasmażyła do 35 kilogramów, bo rodzina była duża, to ich potrzebowała. Przy pilnych robotach polowych pomagała ojcu w polu przy przerywkach buraków, w żniwa i wykopkach. Przede wszystkim, dopókąd ojciec robił płótno, to moczyła len, wycierała go i przędła z babcią na nici.
Dzieci ubierali praktycznie i to zimą chłopcy nosili wysokie buty do kościoła i szkoły, a ubrania zakładali już nowoczesne i to marynarkę, spodnie i kamizelkę oraz ciepłą bieliznę, na wierzchu kurtkę albo płaszcz. W lecie nosili ubrania cwajgowe oraz trzewiki na guzikach albo sznurowane. W domu nosili obuwie z drewnianą podeszwą tzw. pierony. Dziewczęta czyli moje siostry nosiły strój bardziej krotoszyński, bo był bardziej luźny, a przeważnie w parafii dziewczęta się po krotoszyńskiemu ubierały. Na odpusty, wesela ubierały się w czepek z opuszczonym dnem w lecie, ubrania mieli nowe i to luźny kabat i spódniczkę, inna chustka wełniana lub czapka i ubrania wełniane, przeważnie w ciemnym kolorze, a wiosną i jesienią w jaśniejszym kolorze. Poza tym nosiły tiulowe wstążki. Trzewiki, przeważnie wysokie, latem płócienne, zimą skórzane [...]. Uzupełnieniem do ubrania zimowego była duża, wełniana chusta, która przy niepogodzie służyła jako wierzchnie okrycie.
Starszy brat po ukończeniu szkoły powszechnej pomagał ojcu w uprawie roli i oporządzaniu zagrody. Siostry pomagały matce doić krowy, odpasać je i pomagały w polu przy przerywkach, żniwach, wykopkach, młócić oraz rżnięciu sieczki. Młodsze rodzeństwo musiało w lecie paść bydło i gęsi, a w jesieni pomóc odpasać. W wolnych chwilach młodsze rodzeństwo bawiło się i to: dziewczęta grały w kamyki, znalezionymi w polu gładkimi kamyczkami, a tych mniejszych naszukały sobie pośród skorupek po stłuczonej zastawie stołowej, obstawiły cegłami pokoik i umeblowały sobie tą ubikację tymi skorupkami; i co to tam nie było: i stoły, i kanapy, łóżka i komódki i różne cuda. Najmłodszym kupiła matka główkę lalki i te starsze uszyły tułów i ubranko i była lalka gotowa i tania. Starsze uprosiły matkę o małą piłeczkę gumową, a jeżeli ta przebiła się, to uszyły sobie z gałganków i grały i rzucały o ścianę domu jak tą kupną.
Chłopcom ojciec zrobił konika na kiju i jazda była na koniu podcinanym bacikami z tyłu. Starsi chłopcy zimą zrobili sobie saneczki 30 x 30 cm podkute 5 mm drutem i koszturkiem odpychali się na lodzie, a jazda była jak dzisiaj na kursie motocyklowym. Tak w kółko – sadzawka aż grzmiała. Wiosną i w lecie chłopcy użynali sobie z drąga tzw. krąg i ustawiali się w dwie partie na drodze, kulali ten krąg do siebie, jak go nie zatrzymali to musieli za nim uciekać. Do zatrzymania używali odłamków sztachet z płotu. Oprócz tego robiono z czarnego [tzn. dzikiego] bzu tzw. pukawki. Był to kawałek pomiędzy sękami gałęzi, przeciśnięty z pustym rdzeniem, gdzie wytworzył się otwór o średnicy 10 mm. Robiło się korki z brukwi, tłoczkiem się wyciskało, dawało to huk jak z karabinu małokalibrowego.
W roku 1909, 1 kwietnia, obowiązkowo jako sześcioletni pędrak musiałem chodzić do szkoły do Pępowa. Pieczętowała się jako Katolicka Szkoła w Pępowie. Z Gębic mieliśmy do szkoły niecałe 2 km, to było dla takich szkrabów za bardzo zdrożne [tj. męczące – J.P.]. Pierwszym moim zauważonym zjawiskiem było, że nauczyciel odzywał się po niemiecku do dzieci, a te maludy nie rozumiejąc języka wcale, na mowę nie reagowały, chociaż parę razy powtarzał: „ruhig” i „kein wort'”. Nadmieniam, że nauczyciele nie rozmawiali z dziećmi po polsku, bo byli członkami „Ostmark-vereinu”, którego był prezesem von Hansemann, właściciel Pępowa, to też im nie było wolno po polsku mówić. Początkowo nauka szła mi dobrze, bo pomagały mi starsze siostry i nauczyciele otrzymując tzw. „Ostmarkenlage”, to starannie nauczyli niemieckiego języka. Mojemu koledze Ludwikowi Wolnemu szło trochę gorzej, bo był z rodziny najstarszy i nie miał mu kto pomóc, to raz do mnie mówił: „żeby się ta niemiecka szkoła spaliła”. Co też się stało, ale dopiero w styczniu 1945 r. w czasie działań wojennych. Dwa razy do roku odprawiali w szkole tzw. święta niemieckie: 1) dnia 27 stycznia – urodziny cesarza Wilhelma II tj. Keisergeburstagfest. Tam były śpiewane piosenki, deklamacje, jak: „Unser Keiser lebe lang” oraz „Der Keiser ist ein lieber Mann” i przemowa patriotyczna nauczyciela Goepocka i na zakończenie „Deutschland, Deutschland”. 2) Dnia 2 września co roku od 1870 do wojny światowej odprawiany był „Sedan”. Tam znowu było śpiewane „Morgenrot, Morgenetel”, „Was dommern die kanoniern”, „Was blassen die trapetten” oraz „Die Tromppotte won Wirnwill”, na zakończenie „Heil dier im Siegerkranz”.
Do szkoły było trzeba chodzić pod karą 50 fenigów za lekcję. Lekcji było po trzy dziennie, a lekcji religii 4 lekcje tygodniowo. Religia była wykładana po polsku. A jak nauczyliśmy się języka polskiego? Na lekcjach języka niemieckiego w drugiej klasie nauczyliśmy się alfabetu łacińskiego i tam poznaliśmy litery do języka polskiego i już można było katechizm polski przeczytać i język ojczysty przychodził bardzo snadnie, resztę nauczyłem się w domu przy czytaniu elementarza polskiego i gazet jak „Gazety Grudziądzkiej” i „Przewodnika Katolickiego”. Najgorzej szło z działaniami arytmetycznymi, bo w wojnie 1914-1918 uczyli tylko 2 lekcje dziennie i to tylko zeszło na opowiadaniu o zwycięstwach wojsk pruskich na frontach. Resztę czasu mieliśmy poświęcić na pracę dla „Vaterlandu”. Z tego się oczywiście rodzice cieszyli, bo mogliśmy pomóc w gospodarstwie, bo w tych czasach było o robotnika trudno. Wakacje, które były w dwóch częściach, i to pierwsza część od 15 lipca do 15 sierpnia, druga część od 15 września do 15 października, znowu w największy nawał pracy mogli mieć rodzice z dzieci konieczną pomoc. W tych czasach rodzice byli zdania, że dziecko od młodości musi się uczyć pracować, co wpływa właściwie dla rozwoju fizycznego, ale wpłynęło dodatnio na rozwój umysłowy i nie było psychicznych kłopotów. Bo dzieci rodziców słuchały i musiały słuchać, bo tego uczyła i szkoła i kościół, bo prusacy mieli takie przysłowie: „Vorbei an Kirche und Schulhaus ist der gewollete weg noch Grohlhaus". Co na polski język tłumaczy się: „Kto mija kościół i szkołę to jest mu w więzieniu niewesoło".
Rodzice żyli dobrze z sąsiadami, co i nam dzieciom kazali i biada jakby dzieciak sąsiadowi zrobił psotę. Te sąsiedzkie stosunki były dobre i zapraszali się na chrzciny, wesela i pogawędki sąsiedzkie. Pamiętam chrzciny młodszego brata w 1909 roku, był to czas postu, toteż żadne mięsa podawane nie były, tylko pieczone ryby, sadzone jaja i opiekane śledzie, które kupowano w pięciokilogramowych puszkach oraz placek pieczony tylko był na maśle z bardzo dużą ilością rodzynków. Do picia używana była kawa mokka, wino węgierskie i oczywiście wódka czysta, która była bardzo tania, bo kosztował litr 70 fenigów, co się równało 1 kilogram jaj.
Na weselu, które pamiętam starszej siostry wypito 100 litrów wódki, tyleż wina oraz piwa, zjedzono 200 kilogramów wieprza, 200 kg cielaka, ze 100 kg mąki i pieczywa oraz 20 kur i tyleż gęsi bo było gości około 70 osób.
Wesela odprawiały się przeważnie we wtorek od rana, czyli ślub około godziny dziesiątej. Najpierw przychodzili na wesele muzykanci czyli duda i skrzypek. Potem zaraz przyszła druhna i drużba, te główne sprężyny wesela i druhna zaśpiewała:
Dopierom tu przyszła, dopierom stanęła,
już mi się pytają, co ja będę piła.
Potem wystrojono młodą pannę i w międzyczasie goście się zjeżdżali, drużba z muzyczką gości wszystkich wprowadzał i do zastawionych stołów zapraszał. Po poczęstowaniu gości drużba powiedział do młodych państwa przemowę i poprosił gości, żeby towarzyszyli młodemu państwu do ślubu do kościoła i zaśpiewał i muzyka zawtórowała, a pod Pępowem zagrała "Jedyne wesele koło Pępowa". W drodze powrotnej zagrali muzykanty:
Oj siadaj, siadaj kochanie moje,
nic nie pomoże płakanie twoje.
Po przyjeździe pod dom drużba puka w drzwi, które są zamknięte i zaintonował pieśń: U drzwi twoich stoję Panie. Po czym kucharki się pytały, co przywieźli, a drużba odpowiada, że stan małżeński i dopiero powitali młode państwo chlebem i solą. Młody pan musiał jeszcze przed wejściem pocałować cep (do młócenia zboża). Następnie poczęstowano czymś w rodzaju śniadania i to była kiełbasa we flakach. Po czym wystawiono stoły i zaczęto tańce i pierwszy czyli starosta, gospodarz wesela wykupił przodek i zatańczył najpierw z młodą panią i przyśpiewywał: Gdybyś była moja kupił bym Ci wózek. Po wytańczeniu trzech kawałków skrzypek i duda zagrali wiwat: A co mi to znaczy ... jeden i teraz fundował przodka prosząc swoją żonę na przodek i tak w kółko ze wszystkimi kobietami co na weselu były wytańczył. W międzyczasie zmiany partnerki muzyka zagrała wiwata i przy tym było częstowanie napitkami i zaproszenie wszystkich gości do tańca. Po obtańcowaniu wszystkich gospodarzy przodków ze wszystkimi kobietami, gościami i także z kucharką, co trwało przeszło dobę. Przodownik czyli starosta zapowiedział Tolije. Był to korowód przez wieś, prowadzony przez przeszkody, takie jak płoty, rowy i kto z gości nie zrobił, musiał płacić fant. Muzyka grała i starosta przyśpiewywał:
Olija, tolija róbcie wszystko co i ja.
Był w tym korowodzie sąsiad Wolny na sztucznej kozie, a krewniak Waszyński na sztucznym koniu (konik krakowski). Od rana w drugim dniu wesela młoda pani jechała do kościoła na błogosławieństwo, to młodzi ustroili dużą lalkę w poduszkę i naprzeciwko jak jechała z kościoła jej wręczyli. Tak się wesoło bawili do wieczora w czwartek.
A w niedzielę po sumie ponownie się goście zeszli na poprawiny czyli ogon i bawili się do poniedziałku rano. Nadmieniam, że sąsiad Grześkowiak (Gjołda) przy każdym jedzeniu odmawiał pacierz i zagajał także takimi powiedzeniami, np.: „Jedześ je ze św. Jakóbem a bierzesz łyżki z czubem niezabierając w paki to przyjdzie taki co będzie rewidował saki". Posiłków było kilka, i to z kiełbasy i pieczywa, a faktycznie uroczysty obiad, by przed oczepinami [...] (brak tekstu - przyp. J.P.).
Po kolacji po godz. 10-tej wieczorem pierwsza druhna zaprosiła druhny ażeby pomagały odśpiewać śpiewki na czepiec. Ustroiła pierwsza druhna lalkę we wstążki, postawiła na talerzu płytkim, a głęboki talerz na spodzie służył do chowania zbiórki i zaśpiewała:
O wy mili gospodorze
Sprzedaliście drogo zboże.
A jak gość niedużo dawał, to zaśpiewała:
A czy jo to pożykoczka,
że mi dajesz trojoczka,
a daj że mi talara
będę lepiej śpiewała.
A który się gość nie poprawiał, to zaśpiewała:
Siedzi glapa na stodole
dziobie mech,
a kto nie da sto talarów
żeby zdechł.
Do gospodyń to zaśpiewała:
A wy miłe gospodynie,
sprzedałyście drogo świnie,
to tak dobrze się sprawiajcie
i na czepiec ładnie dajcie.
Kawalerom tak śpiewały:
A ty miły szwagierczyku
pomakej się po woryszku,
wszystkiego ci nie ubędzie,
na talerzu ładniej będzie.
Skoro wiedziały, że jeszcze się coś da uzyskać, to śpiewały:
Ma ci on ma, da on nam da,
ma on w pończosze, da on nam potrosze,
ma on ci ma, da on nam da.
Za zaszczyt miała pierwsza druhna, gdy jak najwięcej na czepiec uzbierała. Kawalerka z drużbą na czele bawili w tym czasie młode państwo, ażeby ktoś ze starszych gości nie wykradł pani młodej i nie włączono jej do czepca, a młodej pani nie skradziono wieńca i prześpiewywano piosenką i tańczono:
Róża z ciebie, róża,
póki nie masz męża.
Jak będziesz mieć męża
spadnie z ciebie róża,
spadnie z ciebie róża.
I także:
Kwiatek z ciebie kwiatek,
póki nie masz dziatek,
Jak będziesz mieć dziatki,
spadną z ciebie kwiatki,
spadną z ciebie kwiatki.
oraz inną piosenkę:
Chłopacy, chłopacy,
ze świata jedziecie,
zginął mi wianeczek,
wy mi go wieziecie.
Odpowiedź:
Wieziemy, wieziemy,
ale już nie cały,
trzy listka różane
z niego obleciały.
Oraz piosenki:
Zachodzi słoneczko
na rogu kościoła,
powiedz ty dzieweczko,
moja kochaneczko,
czy ty będziesz moja?
Około godziny dwunastej moja matka pod jakimś pretekstem poprosiła na bok młode państwo, a na to starosta z mężatkami już czyhali i młode państwo wykradli i oczepili.
Jak przyprowadzili młodą panią w czepku, to zaśpiewali:
Oj wychodzi, wychodzi panna z komory,
gdzie ty podziałaś wianeczek z głowy.
Starościna pierwsza wytańczyła z młodą panią powitalny taniec z przyśpiewką:
Chociaż jestem malusieńka, drobna,
ale ze mnie gospodyni dobra,
będę ja się prędko uwijała,
na południe śniadanie dawała,
wieczerzę jak kury zapieją,
to się ludzie ze mnie nie wyśmieją.
Inne mężatki przy tańcu z młodożonką śpiewały:
Rośnie ziele rośnie,
na oknie w donicy,
jeszcze Janek Kasi nie ma,
już ją sobie ćwiczy.
Ćwiczy sobie, ćwiczy,
żeby mi robiła,
a jak wyjdzie na poleczko,
żeby nie usnęła.
oraz tak:
Wyjdzie na poleczko,
robić jej się nie chce,
tylko patrzy na słoneczko,
daleko jest jeszcze.
Nisko, nie wysoko,
chwała Tobie Bogu,
tylko patrzy na łóżeczko,
w którym stoi rogu.
Ostatnia z mężatek tańczyła matka, która zaintonowała:
Kiepskiegoś sobie córeczko wybrała,
gospodarz kiepski, pijaczek łebski,
będziesz do śmierci na niego płakała.
i oddaje młodemu oczepioną żonę, ten zaś odśpiewuje:
Czemu nie mam pić i wesoło żyć,
kiedy moja żona poradzi robić.
Gdy starosta zatańczył z panią młodą, zaśpiewał:
Ach ty młody, nie miej strachu,
jak bociany będą na dachu,
jak bociany będą słabe,
to Jasieńku jedź po babę. (akuszerkę – J.P.)
Po oczepinach tańczono krakowiaka, to:
Krakowiaczek raz, dwa, trzy,
kto nie umie niech patrzy,
a kto umie niech tańczy,
krakowiaczek raz, dwa, trzy.
oraz „Wielkiego Ojca”:
Mój ojciec wielki, tańczył pod belki,
a ja syn jego, nie umiem tego.
oraz „Szewca”:
Był tu szewc, był,
szył buty, szył,
a po czemu?
po złotemu.
Drużba odśpiewywał potem piosenkę:
Nie palę cygara,
co mi płuca psuje,
tylko palę takie,
co mnie mniej kosztuje... i zjadał sobie cienką kiełbaskę.
Jeden z gospodarzy zaśpiewał:
Chłopek, ci ja chłopek,
w polu dobrze orzę,
wszystko mi się dobrze dzieje,
chwała Tobie Boże.
Następny zaśpiewał oraczom:
Pługu ty stary, pługu poczciwy,
ty orzesz te polskie niwy.
Następnie po napitku zagrali:
U naszego młynarza
jest tam Kasia jak róża.
oraz:
A nasz młynarz dobrze miele,
jeden wiertel trzy niedziele,
jeszcze mu się mało zda,
mąkę weźmie, miech odda.
Rano, kiedy już kury wychodziły z kurników, drużbowie ubrali się po myśliwsku i kazali sobie zagrać muzykantom „Pojedziemy na łów, na łów, towarzyszu mój” i polowali na tłuste kury i koguty u gospodyni weselnej oraz u sąsiadów goszczących na weselu.
Następnie wyjeżdżał pani młoda na błogosławieństwo do kościoła, co opisano wcześniej. W tym czasie goście się odświeżyli i potem witali panią młodą, potem nastąpiło śniadanie. Po śniadaniu zaśpiewał jeden z gospodarzy:
Kukułeczka kuka, Kasia Jasia pyta:
ile Jasiu Kasi koników napyta?
Inny gospodarz odpowiada:
Mam ja jedno źrebię,
hycel na nie dybie,
czy ja nie gospodarz,
czy ja nie gospodarz.
Wujek zaśpiewał:
Oj cieszcie się ludzie
w Kaźmierzowej budzie
Kaźmierzowa familia
z torbami nie pójdzie.
W międzyczasie gotują się upolowane kury i przodownik organizuje Toliję. W toku organizacji [tej zabawy – dop. J.P.], młodzi gospodarze wykradli ugotowane kury kawalerom, zabrali młodego pana na strogach ze stodoły i gościli młodego pana czyli przyjmowali go do grona gospodarzy. Po czym nastąpiła nauka młodego gospodarza orki i inne sobie zabawy, jak licytacja kupek. Po czym zaintonował jeden z młodych gospodarzy:
Oj, gdzie się podziały mego ojca dobra,
kawki rozdziobały, glapy rozdrapały,
oj pozostały żebra.
Później jeden z drużbów zaśpiewał:
Pijemy weselnicy, weselnemu ojcu
płacić będziemy,
zapłacą ojcowie, sprzedają po krowie,
sprzedadzą po jednej, sprzedadzą po drugiej,
zapłacą za synków po gościńcach długi.
Druhna zaśpiewała:
Koło mego okieneczka,
urosła mi jabłoneczka.
Bielusieńko zakwitała
i różowe jabłka miała,
i któż mi je będzie zbierał,
kiej się miły na mnie gniewa.
Rozgniewał się nie wiem po co,
` chodził do mnie nie wiem po co.
Chodził do mnie całą wiosnę
Mówiłam mu, oj urosnę.
A skoro drużbowie poczuli się zmęczeni, to druhny zaśpiewały:
"Czerwona lipka, barwinek,
poszły chłopaki w kominek.
Poszły chłopaki do domu spać,
a ja tańcuję, bo mam plac."
Albo tak:
Pomarnieliście chłopaki, pomarnieliście,
a już ci jeden stoi, drugi siedzi'
trzeci się jeszcze da dana,
a ten czwarty na granicy
podwala się do dziewicy.
Dziewica się już kapuje
i mu koszyczek szykuje.
Na co drużbowie nie byli dłużni i zaśpiewali:
Moja kochaneczka
tę ubiegłą nockę hulała,
bujała, jak nie panieneczka.
Druhny odpowiedziały:
Ja nie panieneczka,
to ty nie młodzieniec,
wywiódł zaś mnie na prawy gościniec.
Z prawego gościńca
na zieloną łączkę,
podaj że mi ostatni raz rączkę.
Rączki mu podała,
trzy razy umglała,
lepiej żebym kochanka nie miała.
Kto kochania nie zna,
od Boga życzliwy,
ma nockę spokojną i dzień nie troskliwy.
Skrzypek z dudą grali różne kawałki ze swojego repertuaru aż do rana. Po czym goście szykowali się do odejścia i druhna zaśpiewała:
Idę do domu, niosę papieru,
jeżeli chcecie, to mnie złapiecie,
a złapcie mnie za spódnicę,
jeżeli chcecie to się wrócę,
oj da dana dana.
Drużbowie, ażeby gospodarze nie odjeżdżali pozawiązywali u wozów różne przeszkody, a nawet pozdejmowali koła, lecz po sutym śniadaniu i wypitku oraz wykupieniu się z wesela, mogli spokojnie odjechać, oczywiście przy hucznej muzyce i śpiewie:
Czas do domu, czas,
zamykają las,
zamykają i leszczynę,
czas do domu pod pierzynę,
czas do domu, czas.
Na to kawalerka zaintonowała:
Jeszcze nie do domu, nie do domu,
jeszcze nie do domu, nie do domu,
jeszcze piórko pod obręczą,
jeszcze dudki ładnie brzęczą.
I tak jeszcze się z nowa rozbawili przy hucznych przyśpiewkach, bawili się we czwartek do wieczora.
Opisywane wesele odprawiało się w sierpniu 1913 roku. A w niedzielę po obiedzie zeszli się z muzyką na ogon (tj. poprawiny – J.P.) i tak bawili się wesoło przy przyśpiewkach:
Oj został łeb i ogon,
oj, jeszcze nie pójdziemy do dom.
W poniedziałek nad ranem dopiero się rozeszli przy śpiewie i hucznej muzyce.
Biwakowanie pruskich ułanów
Wkrótce po tym weselu, gdy przyszedłem ze szkoły zobaczyłem napisane na wrotach (bramie): 2 mann, 2 pferde, a starsza siostra śpiewała sobie „Matulinko, był tu żołnierz, miał czerwono – żółty kołnierz, a guziki gdyby strzała, matulinko bym go chciała". Ja zapytuję, co to znaczy, a ona odpowiada, że wojsko a raczej ułani przejeżdżali. Na drugi dzień po obiedzie zjeżdżają ułani z 10 pułku z Milicza, którzy jadą na manewry do Biedruska. Ja mówię do ojca, że oni są podobni do wojska polskiego czyli do ułanów księcia Józefa Poniatowskiego, który 100 lat temu zginął pod Lipskiem. Na to ojciec odpowiedział, że faktycznie wzorowany jest ubiór ułanów pruskich na umundurowaniu polskich ułanów, lecz każda część ubrania jest spaskudzona, przede wszystkim rogatywka i dolna część, czyli spodnie, bo są bez lampasów i długich, niezgrabnych butach. Po tym zbliżyłem się do tych Prusaków a oni mi włożyli tą spaskudzoną rogatywkę na głowę, z czego jako dziecko byłem dumny, ja miałem rogatywkę polską.
Odpusty w Pępowie
Odprawiały się trzy i to: na Szkaplerzną 15 lipca, 14 wrześniana Podwyższenie Krzyża i na św. Jadwigę 15 października. Na te odpusty zjeżdżało się bardzo dużo przekupniów, tzw. budziarzy ze zabawkami, dewocjonaliami, piekarze z pierniczkami, cukierkami, a nawet rzeżnicy z kiełbasą, bo w Pępowie robili doskonałe interesy, bo i parafia duża i zjeżdżało się dużo ludzi ze sąsiednich parafii, lecz pielgrzymek nie było w Pępowie. Natomiast 2 lipca czyli dzień przedtem wychodziła pielgrzymka do Borku, gdzie oczywiście zbiegały się pielgrzymka pępowska i pielgrzymka ze Święciechowy, którzy to katolicy byli pochodzenia niemieckiego i przy tej okazji wzięli się przodkowie Krajków, Thielów, Wirtów oraz Normanów, którzy się tutaj na wskroś spolszczyli. Odpusty w Borku były bardzo liczne jako do cudownego obrazu udawali się ludzie do I wojny światowej. Pielgrzymka do Borku ma tradycję około dwusetletnią.
Pogrzeby
W owych czasach pogrzeby miały odmienny charakter przy dzieciach, młodzieży i dorosłych. Oczywiście odmawianie różańcawieczorem bez wyjątku był odprawiany równo.
Pogrzeb dziecka był taki: chłopczyka do grobu niosły dziewczynki, a dziewczynkę nieśli do grobu chłopcy. Kawalerowi niosła narzeczona lub panna z sąsiedztwa wieniec w asyście dwóch młodzieńców, która postępowała przed trumną. Pannie dla odmiany niósł na poduszce wianek mirtowy narzeczony lub kawaler, przyjaciel w asyście dwóch panien. Po pogrzebie odbywała się zwykle biesiada. (...) [Tekst trudno czytelny - jedno zdanie - przyp. J.P.]
Pogrzeby starszych odprawiały się przy uczestnictwie całej wsi, gdzie przez całą drogę do Pępowa śpiewali uroczyście pieśni pogrzebowe do św. Barbary, do św. Józefa i Matki Boskiej. Opłata za pogrzeb zależała ściśle od charakteru danego proboszcza, a byli tacy, że cherlaka darmo ksiądz pochował.
Ówczesne miasto w oczach moich
Pierwszy raz zawieźli mnie rodzice do pobliskiej Krobi na jarmark św. Idziego. Byłem zachwycony tak wielkim ruchem i wyborem towaru, którego była niezliczona ilość,bo i kupcy miejscowi byli zamożni, jak bardzo duża ilość kupców ze Śląska, dowieźli tyle towarów ze Śląska, by całą okolicę sprowadzić, żeby ten towar wykupić. Co tam nie było: Ślązacy wystawili niezmierną ilość manufaktury. Szewcy z okolicznych miast, a przede wszystkim z Kobylina i Zdun dużą ilość obuwia. Gostyńscy rymarze i powożnicy wystawili piękne bryczki i uprząż. Miejscowi rzemieślnicy wystawili narzędzia rolnicze najnowsze: pługi fabrykowane w Lipsku i do niego pomniejsze sprzęty jak dwupłużek, radło do wyradlania ziemniaków oraz fabryka z Wrocławia i to żniwiarki, kosiarki nawet snopowiązałki oraz młócarnie agregatowe szerokomłotne i śrutowniki, a Karol Torman wystawił nawet agregat młocarniany parowy. W tych czasach koniunktura była bardzo dobra, to rolnicy mieli pieniądze, to kupcy dobre interesy robili, bo prusacy mówili: "Statt der bonner geld hatt das ganze Welt". Kłopotu z kupnem nie było żadnego, lecz kłopot był i to rodzice odczuwali i z opieką lekarską ludzi i zwierząt, bo opieka lekarska była bardzo droga i jej było za mało, tak jak na przykład świnia na różycę zachorowała, to zdążyła cała świniarnia wyzdychać. Nawet mój ojciec mało korzystał z opieki lekarskiej i pozwolił się rozwinąć duszności to po ataku i już z tego się nie wyleczył i po sześciu latach zmarł, czyli mając dopiero 65 lat.
Gościnność
Za moich czasów pijaństwobyło bardzo szykanowane, bo po pierwsze ówczesny proboszcz pępowski ks. dziekan Waściński na każdym swoim kazaniuszkalował pijaństwo, bo mając w rodzinie szwagra, dobrego pijaka, bardzo był pijaństwem zgorszony. W Gębicach takim typowym popijakiem był Józef Szczęsny, poprzednik Stanisława Walorskiego. Oczywiście przy targach i jarmarku to sobie z przyjaciółmi wypili po kwaterce, która kosztowała tak bzdurną sumę 20 fenigów. Także i prasa szykanowała pijaństwo, a polecała oszczędzać pieniądze i wykupywać wszystkie posiadłości żydowskie i nawet niemieckie, na co mamy dowód, że nawet folwark Gębice raz kiedyś był wykupiony z rąk niemieckich. Na tą sprawę założyli ks. Koczwara i paru gospodarzy, jak: Wawrzyniak ze Skoraszewic, Matuszkiewicz z Krzyżanek i Sierpowski z Gębic tzw. Bank Ludowy w Pępowie P.G. m.n.k. tzn. "Spółdzielnia z nieograniczoną poręką". Bank ten mieścił się w tych czasach, gdzie teraz jest piekarnia Fl. Matuszewskiego. Tak też prawie w pępowskiej gminie prawie Niemców nie było, wyjątkowo w Czeluścinie, gdzie to Morawski sprzedał folwark Komisji Kolonizacyjnej, która tam osadziła Niemców i nazwali tą kolonię Deutschrode. Na co mój ojciec bardzo się gorszył, i miał szlachtę za utracjuszy i sprzedawczyków. W tych czasach wydarzył się przypadek zabójstwa w Gębicach, bo pijany Radojewski, ojciec Mikołajczykowej, zaczepił z dubeltówką sąsiada Piotra Biernackiego. Ten jadąc z pola od wożenia gnoju z hakiem w obronie własnej uderzył Radojewskiego tymże hakiem, ogłuszył go, który po pewnym czasie zmarł. Piotr Biernacki, że uczynił to w obronie własnej, nawet za ten czyn nie był przez sąd pruski karany.
Założenie kółka rolniczego
W Pępowie po założeniu Banku Ludowego i także w tym lokalu założono kółko rolnicze. Pierwszym prezesem był ks. Koczwara ze Skoraszewic, pochodzący z chłopów i troszczący się o chłopów tylko w pierwszej fazie tak bardzo się nie rozwijało stowarzyszenie, bo nie mieszkał on w Pępowie i bardzo [był – przyp. J.P.] szykanowany przez Prusaków i przezto mu przeszkadzali. Dopiero gdy przyszedł do Pępowa ks. M. Tomaszewski, tenże przy pomocy Edwarda Potworowskiego z Goli, ówczesnego opiekuna powiatowego kółek rolniczych rozwinęli Kółko Rolnicze w Pępowie do 222 członków. Działo się to w roku 1915-1916. Zarząd kółka wówczas składał się: ks. Tomaszewski – prezes, Tomasz Poprawa – sekretarz i Piotr Krajka – skarbnik. Kółko rolnicze wówczas uczyło gospodarzy nowoczesnej gospodarki i przysposabiało obywateli patriotycznie do mającej powstać Polskiej Rzeczpospolitej.
Muszę wspomnieć o warunkach jak objął po ks. Waścińskim [probostwo – przyp. J.P.] ks. Tomaszewski, przede wszystkim w kasie kościelnej zastał dość poważny kapitał i drugie ś.p. ks. Waściński wykupił drogą zamiany, jeszcze niegdyś oborę, szpitalik i tam w roku 1913 zrobiono 2 salki i te służyły jako klasy do nauki religii, a w niedzielę do odprawiania zebrań i tu odprawiało kółko rolnicze swoje zebrania i założone w 1913 roku Towarzystwo Robotników i także założone w 1917 roku Towarzystwo Młodzieży Polskiej. W tym towarzystwie uczono młodzieży pieśni narodowych, gier sportowych i miłości ojczyzny, poezji, deklamowania wierszy pięknych naszych poetów i także urządzanie wieczornic z wyświetlaniem obrazów narodowych z życia Kościuszki, z powstań listopadowego i styczniowego. Te imprezy postawiły młodzież na bardzo wysoki poziom narodowy i patriotyczny, i gdy wybuchło Powstanie Wielkopolskie, to młodzieży z Pępowskiego tyle się zgłosiło, że nawet nie było dla nich broni i ja sam jako chłopiec wówczas 15-letni miałem ochotę pójść na powstanie, lecz nam kazali być w domu jeszcze.
Bo nam w tym czasie zachorował śmiertelnie ojciec i musiałem w gospodarstwie jego zastąpić. Ojciec ustosunkowany do szlachty był negatywnie i zawsze wspominał, że Polskę zaprzedali i trzymał się od szlachty z dala. Bo wówczas ich tam nawet nie było tak widocznym bo i patriotycznie się wówczas ustosunkowali, nawet propagowali patriotyzm.
Przy darciu pierza raz też zapytałem babci, która była rodzona w 1844 roku dlaczego pola na północ od Gębic nazywa się Brzostówki. Na to odpowiedziała mi babcie które darły pierze, że okolica Pępowa i Gębic była cała zalesiona, a że na północ od Gębic rosły brzozy, z tego te pola nazywają się po dziś dzień Brzostówkami. Opowiadały jako naoczne świadki o epidemii cholery w 1850 roku i wskazywały wszystkie miejsca chowania ofiar tej epidemii, coraz na mapce i opowiadała babcia, ze wtenczas była polecana bardzo wódka do picia i tabaka do zażywania, co w dużej mierze odkażało człowieka. Także ofiarę cholery zaraz po zgonie w tej chwili chowano ażeby się epidemia nie rozeszła, co nawet miało się zdarzać, że mniemany umarły po zakopaniu odżywał i dopiero się udusił.
Wspominały babcie także o przejściach wojsk napoleońskich i za nimi rosyjskich. Francuzi podobno z zimna z chleba wyjadali śródkę, a skórkę od chleba wdziewali na nogi, z czego jak ojcowie byli bardzo zgorszeni. Przed Rosjanami musiały się kobiety bardzo strzec. I wówczas wspominały babcie także o gościńcach, że były w każdej wsi, a nawet dwa, jak jeszcze za naszych czasów w Siedlcu, a ponieważ tam epidemia cholery wygubiła najwięcej ludzi, to też najdłużej się tam gościńce utrzymały. Na to mamy jeszcze poświadczenie, bo stoją jeszcze budynki, które nazywają się gościńce w Gębicach, Krzekotowicach, Czeluścinie, Siedlcu i Ludwinowie oraz w Pępowie na posiadłości Heinsza. Także opowiadały babcie, że w wymienionych gościńcach dawniejszymi czasy odprawiały się tak zwane muzyki, i to w karnawale do wielkiego postu. Tam w mięsopusty trwała muzyka do środy popielcowej i także katarzynki czyli kiernozy. Co za naszych czasów już nie było praktykowane i juz w ten czas były modne zabawy na wolnym powietrzu czyli majówki, na których przygrywali już muzykanci: trąbka, klarnet, bas lub bęben. Babcia wspominała także, iż jej ojciec nastał po uwłaszczeniu z Gościńca z Gębic, a resztę gospodarzy ze wsi pańszczyźnianej Bugaju leżącego blisko granicy Potarzycy, obok czego szła droga z Krobi zapłociem potarzyckim prosto do Pępowa.
Zbyt produktów rolnych
Zboże ojciec sprzedawał przeważnie w Krobi i to Romanowi Furmanowskiemu, który konkurował z Żydami Borgmanem i Korytowskim, a ojciec jako szczery Polak popierał konkurentów Żydów, którzy okazywali się pijawkami narodu polskiego.
Żywiec skupowali w domu rzeźnicy i to dla swojego wyrobu i dla dalszej sprzedaży do większych miast na czym bardzo dobrze zarabiali, a byli to rzeźnicy przeważnie z Krobi i Kobylina i także z Pępowa bo ostatnio aż trzech rzeźników w Pępowie.
Nawozy sztuczne i węgiel sprowadzał krewniak Waszyński z Magdalenek i także kupiec Begale z Pępowa i to towar był odbierany wprost z kolei, czyli kalkulowany przez to był taniej. Ostatnio otwarł sklep około 1906 roku sklep spożywczy i także z odzieżą
M. Wiatroszyk rodem ze Srók, ożeniony z siostrą matki Apolonią, która jeszcze żyje w Baszkowie, gdyż w 1920 roku kupili sobie własność, tj. kamienicę ze składem i 2,5 ha ziemi.
Plebania w Pępowie
W dniu 22 maja 1914 roku rano usłyszałem bicie dzwonów w kościele parafialnym w Pępowie, zaraz potem przybyła wiadomość, że umarł ks. dziekan Waściński, mając lat 72, czyli już starszy, a 16 lat pracował jako proboszcz w Pępowie i ciekawe było, że w podeszłym wieku przyszedł do Pępowa. Na to odpowiedział mi jego sługa i grabarz Franciszek Kaczmarek. W roku 1898 jechał von Hansemann jako prezes (Ostmarkvereinu) z Rawicza i zastała go w Sobiałkowie szalona burza, gdzie ks. Waściński był proboszczem i tam na probostwieów hansemann jako pępowskiego kościoła patron zanocował. A że ksiądz Waściński go bardzo dobrze ugoscił, co bardzo się Hansemannowi podobało i z tej racji zaangażował ks. Waścińskiego na osierocone po śmierci ś.p. ks. Jarochowskiego w roku 1898. I znowu po śmierci w roku 1914 ks. Waścińskiego po wybuchu wojny syn owego Hansemanna Albert będąc oficerem szpitalnym pruskiej armii w pierwszej fazie wojny po spaleniu Kalisza biwakowali w Ostrowie w hotelu i tam zapytał kolega Hansemanna nad czym tak duma, a ten odpowiada, ze nie może wybrać sobie proboszcza. To ten kolega będąc od Ostrowa zatelefonował po ks. Tomaszewskiego, który był proboszczem w Baszkowie, który bardzo dobrze mówił po niemiecku i przedstawił się bardzo przystojnie i od razu został zaangażowany jako proboszcz do Pępowa i tu urzędował jako proboszcz do śmierci w roku 1940, czyli przez 26 lat. Umarł na udar serca jak hitlerowcy zdobyli Paryż.
Wybuch wojny światowej 1914
Jak nas Niemcy uczyli w szkole, ze Wilhelm II cesarz niemiecki jest bardzo paradny i pyszałkowaty i bardzo dba o wojsko, które było ubierane bardzo paradnie. To też i bojowo było bardzo intensywnie ćwiczone. A że Wiluś II chciał też, jak jego dziadek Wilhelm I, nosić tytuł wielkiego, czyli (Kaiser Wilhelm II der Grosse) przygotowywał się do wojny. Zawarł przymierze z Austriją i Włochami czyli tak zwany (Dreibund), a miał bardzo dobrego poplecznikaw austriackim następcy tronu Ferdynandzie na którego w czerwcu 1914 roku serbski student zrobił zamach w Sarajewie na pograniczu Serbii, który się udał czyli ks. Ferdynand został zabity i w miesiąc później Austria wydała Serbii wojnę 28 lipca. W trzy dni potem czyli 1 sierpnia 1914 roku Wiluś wydał wojnę Rosji carskiej pod pretekstem, że kozacy rosyjscy napadli na granicę pruską, co później się wyjaśniło od mieszkańców pogranicza, że nikt nigdy nie widział rosyjskiego kozaka. A że Rosja była w Trójporozumieniu z Francją i Anglią to całej tej Entencie jak ją wówczas nazywano Wiluś II wydał wojnę i porozwieszali plakaty tak duże jak wiejskie wrota (Mobilmachung) i wojnę (Bekanntmachungs) i po zebraniu wojska, co trwało tylko trzy dni prusaki napadły granice ówczesnego Królestwa Polskiego i po przejściu granicy spalili Kalisz i delikatniej się też nie sprawili na zachodzie chcąc sobie skrócić drogę w napaści Francji napadli Belgię którą też pobili.
Ta impreza Wilusia zabiła 15 chłopa w sile wieku z samych Gębic na zmobilizowanych 35. Wobec takiego ubytku ludzi to też o robotnika było bardzo trudno to też dzieciami prusaki poganiały, stopniowo w czasie wojny w szkole tylko dwie godziny dziennie były, i to tylko schodziło na sławieniu wojsk pruskich jakie zwycięstwa odnieśli.
Wspomnienia przodków
Ojciec wspominał, iż dziadek, czyli Marcin Rupociński, opowiadał o przebudowie wieży kościelnej i bocznych naw oraz że pieniądze na to wykopane zostały przez kobiecinę w ogrodzie nad stawem przy folwarku w Pępowie oraz że także za te pieniądze zostały odbudowane dobra chocieszewskie i parę folwarków dokupiono. Wspominał także o kosynierce w 1848 roku, że szlachta zaprzedała chłopstwo. Wspominał także o Kalikście Bojanowskim że taki był zły do chłopów i służby. Matka wspominała o Gostyńskim z Gębic, który jako napoleończyk kulał na nogę i za jego czasów był wiatrak w Gębicach, który później był przeniesiony na Elencinie oraz że za Gorzyńskiego była cegielnia w Gębicach tuż pod lasem, gdzie była wypalana cegła na pałac, spichrz i oborę oraz stodoły, gdyż za jego czasów było to budowane czyli około 100 lat temu. Wspomniany wiatrak jest także w książce Bojanowskiego Rękopis dla wnuków opisany. Wspominała matka także że Gorzeński sprzedał Gębice Niemcowi Luckiemu. Lecz Lucke nie był długo w Gębicach bo synek jego zastrzelił przez nieuwagę drugiego synka tuż koło ogrodu i tam rósł długo płaczący jesion.
Po tym wypadku sprzedał znowu Gębice Lucke hrabinie rodem z Chocieszewic Marji Mycielskiej, która zmarła w 1917 roku i zapisała folwark swej krewniaczce Mycielskiej Zofii zamężnej w 1918 roku za legionistę porucznika Stanisława Rostworowskiego. Nadmieniam, że Maria Mycielska kupując Gębice z braku gotówki zaprzedała las bez ziemi Żydom, którzy las wyrżnęli i rozprzedali, a za uzyskaną gotówkę zapłaciła należność za folwark Gębice, a nie mając gotówki na wykarczowanie polesiska, urósł las z pieńka na nowo, którego do dziś można jeszcze oglądać dęby w lesie gębickim wyrosłe od pieńka. Ten wspomniany las [osadzony profilem – tekst nieczytelny – przyp. J.P.] granicznego wychodzi tak, iż Mycielska otrzymała go jako posag z Chocieszewic. Chocieszewice zapisał Teodor Mycielski ówczesny świeżo upieczony hrabia swemu synkowi z drugiego małżeństwa coś około 1875 roku i tenże Ignacy już w 1880 roku podobnie przegrał w karty z najwyższymi dostojnikami pruskimi tj. ks. Radziwiłłem, adiutantem Wilhelma I oraz jego kasjerem i radcą Arminem von Hansemannem. Tegoż syn ówczesny prezes (Ostmarkvereinu) zginął w zamachu na polowaniu w Egipcie coś około roku 1910. Wspominała matka także, że przed sprzedażą , a raczej przegraną majątku Chocieszewic - folwark Dąbie dzierżawił niejaki Prądzyński, prawdopodobnie były dowódca w powstaniu styczniowym. Wspominała także, że Mycielscy nie mogli wygospodarzyć się w Chocieszewicach, a Niemcy doprowadzili majątek do tak dobrego rozkwitu. Rozkwit ten był rezultatem wydrenowania gruntów chociszewskich i zmeliorowaniu łąk, gdyż utrzymywali nawet specjalnego łąkarza. Matka wspominała, że przed wydrenowaniem gruntów w okolicy były nieurodzaje przede wszystkim na ziemniaki, a zboża wymokły i rosła tylko kostrzewa to i ludzie słabo się odżywiała, mięsa bardzo mało, chleb tylko razowy a najwięcej jedzono żur, polewkę, groch oraz kluski gotowane z mąki mieszanej jęczmiennej i pszennej. To też się przy słabym odżywianiu wybuchały różne epidemie, które są opisane na stronie [...]. To też gospodarze nie trzymali do pociągu koni tylko woły lub zaprzągali krowy, bo bydło rogate jest tańsze w utrzymaniu.
Pole uprawiali w zagony czyli w składy i robili w poprzek poprzeczkę tzn. odloty, a w granicach były rowy do odbioru wody, bo grunty są nieprzepuszczalne i mało spadziste. Nad tymi rowami i przy drogach były sadzone wierzby, których resztki jeszcze spotykamy, ale teraz tak mierzną, bo grunty są wydrenowane a wierzba potrzebuje dużo wilgoci, to też dawniej osuszały ziemię i dawały opał,bo przed położeniem koleji zelaznej węgla w okolicy nie było, a jak chcieli kupić węgla musieli jechać do Rawicza lub Bojanowa i do tych miast są zrobione najstarsze szyny czyli 100 lat temu.
Po uwłaszczeniu czyli regulacji gruntów były i drogi zmienione. I tak droga Siedlec-Gębice została przerwana. Skoraszewice-Gębice została obrócona przez Krzyżanki. Zalesie-Krzekotowice została przerwana. Szarpatki-Gębice została przesunięta. Siedlec do Gostynia została obrócona przez Bodzewko i połączona z drogą z Domachowa. Pępowo-Krobia przez Bugaj została zlikwidowana i przeprowadzona do użytku tzw. droga królewska idąca od Kobylina i Czeluścina przez Szarpatki, Krzekotowice i Gębice do Potarzycy i Krobi drogą tzw. graniczną idącą z Krzyżanek do Lipia została przeniesiona po uwłaszczeniu Ludwinowa przez środek pól ludwinowskich, które były polesiskami, bo jeszcze starsi ludzie wyorywali korzenie i pieńki. Z Ludwinowa poprzez las prowadziła ścieżka przez były folwark Kościuszków i nad kanałem prowadziła do Pępowa. Ta ścieżka została nawet przy parcelacji Kościuszkowa uwzględniona i w mapie istnieje, lecz teraz pieszo ludzie nie chodzą i została zaniechana.
Wspomnienia ojca o Ha. Ka. Ta., czyli zarządu Ostmarkvereinu.
Stowarzyszenie to miało za zadanie zniemczyć całą Wielkopolskę i włączyć ja do Rajchu jako ich „Futerkammer". Nawet zdążyli Piłsudskiego przekonać, że już jest cała Wielkopolska zniemczona. A jak ją zniemczyli przekonali się na Powstaniu Wielkopolskim, którego 43 rocznicę w tych dniach obchodzimy. A więc do zarządu tej niecnej instytucji należeli właściciel Chocieszewic von Hansemann jako prezes, von Kennemann były właściciel Pudliszek jako sekretarz oraz właściciel z Gostkowa von Tiedemann jako skarbnik czyli w skrócie Polacy nazywali Hakatą albo Polakożercy. Praca tej instytucji polegała na wykupywaniu ziemi z rąk polskich, wciągać nauczycielstwo do swego związku i wcielać im wstręt do języka polskiego, a za najlepsze nauczanie języka niemieckiego dostawało nauczycielstwo taki dodatek, tzw. Ostmarkenlage.
Oprócz tego zabraniano się Niemcom uczyć języka polskiego i nim rozmawiania. Osadzić jak najwięcej tzw. parcelarzy czyli osadników niemieckich oraz urzędników i robotników we wszystkich zakładach pracy. Istniała w Gębicach piosenka antyniemiecka:
Oj ty niemczyku
w tej krótkiej katance
nie będziesz się zalecał
tej mojej kochance.
Bo kochanka moja
wyznania naszego
a ty niemczyku
ty jesteś luterskiego.
Oj wy Niemcy
wy nie wiecie
wasza wiara
siedzi w życie.
Jak Polacy żyto zerżną,
waszą wiarę diabli wezmą.
Wspomnę o końcowej fazie owych filarów Hakaty. Von Hansemann wyjechał około 1910 roku na reprezentacyjne polowanie do Egiptu i tam go zastrzelono. Von Kennemann po wybuchu Powstania Wielkopolskiego wrócił do Niemiec. Tak samo uczynił von Tiedemann.
Co jest zapisane,
nie będzie zamazane.
Rupociński
Opracowanie i redakcja Jan Poprawa